Monika Andruszewska – dziennikarka i korespondentka wojenna; studiowała filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim, do Kijowa przyjechała w czasie Majdanu, po Rewolucji Godności w 2014 roku pojechała na wschód Ukrainy, relacjonowała sytuację na froncie, pisała wojenne reportaże (między innymi dla prestiżowego Tygodnika Powszechnego), otrzymała Nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich 2018 za artykuł „Bierz ciało, póki dają”o ukraińskich matkach poszukujących zaginionych w czasie wojny synów. Obecnie (z Moniką spotykam się na początku lipca 2024) pracuje w Centrum Dokumentowania Zbrodni Rosyjskich w Ukrainie im. Rafała Lemkina działającym w ramach Instytutu Pileckiego (Instytut dokumentuje zbrodnie totalitaryzmu). Jest koordynatorką i współautorką raportu o przemocy seksualnej, jakiej dopuścili się rosjanie wobec ukraińskich kobiet na terenach okupowanych. (O raporcie Dziennik Kijowski sygnalizował natychmiast po jego ukazaniu się, doceniając rangę wydarzenia i mając złudną chyba nadzieję na jego rozpowszechnienie – DK nr 6/2024).
Niezręcznie czuję się przedstawiając Monikę, bo tu w Ukrainie, w Kijowie, a szczególnie w Donbasie wszyscy ją znają. Ile razy ktoś pyta o kolejny wywiad z cyklu POWOŁANI DO BRATERSTWA, a ja odpowiadam, że z Moniką, słyszę: Ja Monikę znam. My Monikę znamy.
To teraz najodpowiedniejsze, moim zdaniem, przedstawienie Moniki: MONIKA ANDRUSZEWSKA – CZŁOWIEK
Ewa Gocłowska:
Zacznijmy rozmowę od raportu o przemocy seksualnej wobec Ukrainek na terytoriach okupowanych – „Podoba ci się, nie podoba, cierp, moja piękna – nieukarane zbrodnie. Przemoc seksualna rosyjskich wojsk okupacyjnych wobec ukraińskich kobiet”.
Monika Andruszewska:
Raport zawiera relacje 60 świadków. Jest dostępny w języku polskim i ukraińskim. Sześćdziesiąt osób to tylko część ofiar przemocy seksualnej. Do wielu nie udało nam się dotrzeć, bo nadal przebywają na terenach okupowanych. Wiele kobiet nie chce z nikim rozmawiać – nie chcą wracać do bolesnych wydarzeń. To są często kobiety z małych miejscowości, boją się stygmatyzacji. Ale część opowiedziała nam o swoich traumatycznych doświadczeniach. Kobiety bały się wychodzić z domów, starały się ukryć swoją urodę. Kiedy już musiały wyjść, zakładały na siebie jakieś brudne , stare, zniszczone ubrania, ale i to ich nie chroniło przed gwałtem. Były porywane na ulicach, nocą wyciągane z domów i wleczone do miejsc, gdzie stacjonowali rosjanie. Nie ma i nie miał znaczenia ani wiek, ani wygląd kobiety; każda kobieta na terenie okupowanym jest narażona na przemoc seksualną ze strony okupanta. I nie zapominajmy, że to się cały czas dzieje. Te zbrodnie ciągle mają miejsce na ukraińskich terenach okupowanych. Mamy świadomość tego, że nigdy się nie dowiemy, ile było ofiar przemocy seksualnej.Nie znamy tych dramatycznych liczb i być może nigdy ich nie poznamy. Tylko tam, gdzie są Zbrojne Siły Ukrainy, nie ma mordów. ZSU to ziemia bez mordowania i przemocy na cywilach, to jedyna gwarancja bezpieczeństwa dla ukraińskich kobiet.
E.G.: Tam, w Donbasie jesteś na pierwszej linii, bardzo blisko tego „piekła na ziemi”. Tak sobie myślę, że wojenne obrazy musiały zatrzeć w Twojej głowie realia tak zwanego normalnego życia, w którym ludzie żyją, pracują, itd …
M.A.: Każdy dzień zaczynam od sprawdzenia, czy żyją moi przyjaciele i znajomi. Normalnie, to ludzie rano czytają wiadomości innego rodzaju. A ja wiem, że ukraińskie cmentarze wypełnione są moimi znajomymi i dalej będą się nimi wypełniać i tylko tego nie wiem, kto będzie następny. Wiesz, kiedy obecnie poza frontem spotykam swoich przyjaciół? Spotykamy się na pogrzebach, przy grobach kolejnych osób. Moi przyjaciele i znajomi walczyli i nadal walczą. Można się do tego przyzwyczaić, chociaż oczywiście jest to inna percepcja niż normalnego świata. Można się przyzwyczaić, ale ja nie chcę się przyzwyczaić do tego, że moja strona na Facebooku zamienia się w jeden wielki nekrolog. Jestem już 10 lat na wojnie, ale nie mogę się uodpornić na śmierć. Kiedy giną kumple, to nie da się pozostać obojętnym. Na to nie można się uodpornić. Tyle lat już tu jestem i zawsze nieprzerwanie szokuje mnie niepotrzebne okrucieństwo.
E.G.: Co zmieniło się w Twoim życiu, tu w Ukrainie, w Twoim postrzeganiu świata i ludzi w ciągu tych 10 lat?
M. A.: Dziesięć lat temu jako studentka polonistyki przyjechałam do Kijowa w czasie Majdanu. Tu poznałam wielu wspaniałych ludzi i tak jak oni pojechałam na wojnę do Donbasu. Pisałam relacje z Majdanu, potem z frontu, umieszczałam w mediach społecznościowych. Przeczytał je redaktor z „Tygodnika Powszechnego” i zaproponował mi współpracę. Po dziesięciu latach mogę powiedzieć, że odeszłam od dziennikarstwa. Nie chcę i nie potrafię tylko zapisywać i pokazywać. Interesuje mnie powstrzymanie rosyjskiego terroru, a to dzieje się dzięki nagłaśnianiu rosyjskich zbrodni i pomocy dla ukraińskiej armii. Współpracuję z tymi, którzy pomagają Ukrainie, organizują humanitarkę, przywożą drony, sprowadzają samochody. Samochody na wojnie żyją krótko, ale ludzie jeszcze krócej. Natomiast w ramach pracy dla Centrum Lemkina docieramy do świadków i ofiar zbrodni rosyjskich, zbieramy świadectwa niewyobrażalnych zbrodni. Odnajdujemy ludzi, którzy nie mają innych możliwości przekazu niż przez nas, bo na terenach, gdzie mieszkają, często nie ma nawet prądu. Ci ludzie, mieszkający nieraz kilka kilometrów od linii frontu, wykazują dużą odwagę. O zagrożeniach dla nas nie chcę się rozwlekać, ale to oczywiste, że osoby, które dokumentują zbrodnie, dziennikarze i wolontariusze są dla ruskich łakomym kąskiem. W cywilizowanym świecie, nawet w czasie wojny, napis PRESS na kamizelce, albo znak czerwonego krzyża dają jakąś (choćby minimalną) gwarancję bezpieczeństwa. Tu jest przeciwnie. Tu nie możesz mieć na sobie napisu PRESS, bo od razu idziesz do odstrzału. Jest wręcz polowanie na prasę i wolontariuszy. Na Romaniwce (Irpień) widziałam, jak zginął dziennikarz New York Timesa (Brent Renaud – przyp. E.G.) Mieszkańcy tych okolic po deokupacji obwodu kijowskiego opowiadali nam, że zamordowanie dziennikarza wzbudziło w rosjanach euforię. Chwalili się tym, emocjonowali.
E.G.: Jak z perspektywy walczącej Ukrainy postrzegasz świat i tak zwanych normalnych ludzi?
M. A. : W 2017 roku, w lutym widziałam, jak rosja waliła z dział samobieżnych, z moździerzy w Awdijewce. Świat miał to wtedy w dupie, nie reagował. W 2022 roku wszyscy budzą się i ze zdziwieniem otwierają oczy. Ale już dwa lata później świat zaczyna odczuwać przesyt. Oczywiście Irpień, Buczę i Borodziankę pamiętamy. To są miejsca symbole. Ale dlaczego nie mówi się o miejscowościach, w których zbrodnie są dokonywane obecnie? Dlaczego media nie mówią, że w Ukrainie są miejscowości, w których nikt nie mieszka, bo ludzie musieli uciekać, żeby ich ruscy nie wymordowali? Ludziom wydaje się, że II wojna światowa była ostatnią wojną i teraz to już jesteśmy bezpieczni. To jest bardzo głupie myślenie. Tu w Ukrainie widzimy, że wszyscy żyją w iluzji. Cały świat żyje w iluzji, w iluzorycznym poczuciu bezpieczeństwa. Jeśli kurek z pomocą dla Ukrainy zostanie zakręcony, to bardzo szybko padną kraje przybałtyckie i skończy się ta iluzja. Iluzję weryfikują czołgi pod twoim domem. Jak je zobaczysz, to zrozumiesz, że żyłeś w świecie ułudy.
E.G.: Czy tacy ludzie jak Ty, tzn. od wielu lat bardzo mocno zaangażowani w walkę, nie są przypadkiem ogarnięci jakimś wojennym szaleństwem, wariactwem, które ukierunkowuje ich pogląd na świat?
M.A.: Nie. Ja uważam, że szaleńcami są ci, którzy żyją w iluzorycznym poczuciu bezpieczeństwa. W świecie opanowanym przez rosyjski terroryzm wariatem jest ten, kto nie rzuca wszystkiego, by ratować Ukrainę.
E.G.: Opowiedz mi o Irpieniu…
M. A.: Nie. O Irpieniu nie będziemy rozmawiać.
E.G.: Dlaczego?
M.A.: Bo w moim zachowaniu nie było niczego nadzwyczajnego. Zachowaniem patologicznym (może ktoś powie, że profesjonalnym) było filmowanie ludzi, którzy uciekają próbując ratować życie, w momencie, gdy trzeba było im pomóc. To nieludzkie. Ja wybrałam pomoc zamiast zrobienia materiału i nie mam nic więcej do powiedzenia na ten temat. Jestem dziennikarzem, ale przede wszystkim człowiekiem.
(Według świadectwa ukraińskich żołnierzy Monika uratowała około 30 osób pod bombardowanym mostem w Irpieniu, wywożąc je z narażeniem życia w bezpieczne miejsce- przyp. E.G.)
E.G.: Co robi dziewczyna na wojnie? Czy wojna to nie jest sprawa męska?
M. A. : Nie jest. Z tą sprawą męską to jest jakiś mit. Nie rozumiem w jaki sposób, dokumentując zbrodnie, czy relacjonując konflikt zbrojny, miałabym być mniej skuteczna niż mężczyźni na moim miejscu. Tym bardziej, że powstrzymanie rosji leży bezpośrednio w interesie kobiet. Kobiety w ukraińskiej armii mają tak samo dobry powód do walki jak mężczyźni. Też bronią swojej ojczyzny, i nie chcą być gwałcone. Ale faktycznie jest ciężko, bo wojsko nie przygotowało się na przyjęcie kobiet. Kamizelki nie są przystosowane dla kobiet i nie chodzi o ciężar, bo się rozkłada, ale wyprofilowanie. Źle dobrana bielizna to dyskomfort, a co dopiero kamizelka. Kamizelka noszona systematycznie na pewno zostawi ślad. Boli kręgosłup, gdy chodzisz w niej i gdy siedzisz w samochodzie. Poza tym kamizelka nie zasłania całego obszaru ciała, jak u mężczyzn. Ale dziewczyny w ukraińskiej armii jakoś dają sobie z tym radę.
E.G.: Mechanizm przemocy wobec kobiet ze strony rosjan jest wynikiem rozkazów dowódców, społecznego przyzwolenia?
M.A.: Rosja ma wielopokoleniową „kulturę” gwałtu i przemocy. I wielowiekowe przyzwyczajenie do gwałtu i przemocy. Przemoc seksualna jest u nich formą broni i to jest konsekwencja braku Norymbergii dla rosji. Nie było nad nimi sądów, rosji nie rozliczono i dlatego czuje się bezkarna. I do tego jeszcze jest ogólne przyzwolenie rosyjskiego społeczeństwa dla barbarzyńskiej polityki putina.
E.G.: To się nie zaczęło w 2022 roku.
M.A.: Warto przypomnieć, że jedną z pierwszych zbrodni rosjan i ich marionetek było zamordowanie w 2014 roku 16-letniego Stepana Czubenki. Ten chłopiec został porwany z pociągu, torturowany, a następnie pokazowo rozstrzelany pod Donieckiem za żółto- niebieską flagę na plecaku i szalik klubu piłkarskiego. Ten terror trwa od 10 lat, po prostu zwiększyła się jego skala.
Donbas i Krym to był eksperyment dla rosji, która przekonała się, że może sobie tam robić, co chce; porywać ludzi z domów, mordować, torturować za przekonania, ostrzeliwać ukraińskie miasta. Po prostu wcześniej dotyczyło to tylko wschodnich regionów, a teraz całego kraju. To dlatego, że Zachód zareagował na 2014 rok obojętnie i rosjanie pozostali bezkarni.
E.G.: Co czujesz i myślisz, kiedy słyszysz: rosja?
M.A.: Myślę, że jej nienawidzę i trzeba poświęcić wszystkie siły na jej powstrzymanie, bo jak powiedział poległy w 2022 roku kijowski aktywista i żołnierz Roman Ratuszny – ” Im więcej Rosjan zabijemy teraz, tym mniej będą musiały ich zabijać nasze dzieci”.
Uważam, że rosyjskie społeczeństwo powinno być izolowane od cywilizowanego świata, bo nie ma szans na to, żeby kiedykolwiek się ucywilizowało.
E.G.: Dużo widziałaś i przeżyłaś w czasie tej niesprawiedliwej wojny, widziałaś śmierć. Jakie wydarzenie utkwiło Ci w pamięci i nie możesz go zapomnieć?
M. A.: (Po dłuższej chwili) Byłam tam z policjantką, kiedy zaczęto przywozić ciała pomordowanych. Na posterunku, na który przywożono ciała osób, które rosjanie zastrzelili, gdy próbowały uciec z Irpienia. I wśród tych pomordowanych była starsza pani z białą torebką, cała we krwi. W procesie identyfikacji ofiar, na pierwszym etapie, albo wtedy, gdy ciała są zmasakrowane, rodzinom okazuje się jakieś elementy garderoby lub biżuterię. Policjanci chcieli zdjąć jej kolczyki, ale nie mogli. Poprosili mnie i ja tego nie zrobiłam. Nie mogłam, ale nie dlatego, że nie umiałam. To był mój moment słabości. Myślę, że źle się stało, że tego nie zrobiłam, bo wiadomo, że mężczyźni nie umieją zdejmować kolczyków i pewnie zdjęli je brutalnie. Ja zrobiłabym to delikatnie, ale nie zrobiłam, bo nie mogłam. Ta sytuacja uświadomiła mi moją słabość. Zawsze jest coś, co cię przerośnie. I to nie był strach przed martwym ciałem. Przeraziła mnie intymność tej czynności.
E.G.:Czym dla Ciebie jest Ukraina? Dlaczego tu jesteś? Dlaczego pomagasz?
M. A. : Ukraina to moi przyjaciele. Jestem tu, aby pomóc im obronić ich dom.
E.G.: Dziękuję za rozmowę.
EWA GOCŁOWSKA
Z OSTATNIEJ CHWILI:
24 sierpnia na Placu Zamkowym w Warszawie, gdzie zebrały się tłumy, by świętować Dzień Niepodległości Ukrainy, Monika otrzymała statuetkę Stand With Ukraine Awards-nagrodę przyznawaną przez ukraińskie społeczeństwo obywatelskie Polakom wspierającym Ukrainę podczas wojny. Tego samego dnia po godzinie 22 została ranna w Kramatorsku. Do Doniecka pojechała ze sprzętem dla wojska zakupionym przez Szczepana Twardocha. W drodze powrotnej zabrała z Myrnogradu pięć psów. Obok jej samochodu spadł Iskander. Samochód do naprawy, pieskom nic się nie stało. Jeden z nich już znalazł dom. Cztery pozostałe czekają na ludzi, którzy zechcą je przygarnąć. Monika z narażeniem życia wiezie te zwierzęta do Kijowa. Pomóżmy!!!
Kontakt w sprawie piesków z autorką wywiadu.