Ojciec Mychailo Romaniv OP jest dominikaninem, proboszczem parafii Podwyższenia Krzyża Świętego w Fastowie i dyrektorem Fundacji św. Marcina de Porres. Centrum św. Marcina zajmuje się działalnością pro-społeczną i edukacyjną, pomocą trudnej młodzieży, dzieciom ulicy, bezdomnym, z rodzin dysfunkcyjnych lub skrajnie ubogich. Od początku pełnoskalowej wojny ośrodek udziela schronienia uchodźcom, przesiedleńcom, wspiera szeroko rozumianą pomocą humanitarną ludność na terenach deokupowanych.
Ewa Gocłowska: Zacznijmy naszą rozmowę nie od powstania Centrum św. Marcina, ale od roku 2022, od Chersonia i okolicznych wiosek. Jak to się stało, że tam pomagacie?
Ojciec Mychailo Romaniv OP: W marcu 2022 roku, czyli wkrótce po inwazji pełnoskalowej na Ukrainę poproszono nas (Fundację św. Marcina) o wywiezienie z Chersonia dzieci z Domu Dziecka. Gdy przyjechaliśmy, okazało się, że dzieci już wyjechały, ale potrzebne są leki dla zwierząt. 100 hrywien trzeba było zapłacić za lekarstwo, które wcześniej można było kupić za 10 czy 12. Zobaczyliśmy tam ogrom nieszczęścia i morze potrzeb. Przewoziliśmy i przesyłaliśmy, co mogliśmy. Chersoń został zdobyty przez wojska rosyjskie w ciągu pierwszych 72 godzin wojny pełnoskalowej. Dziewięć miesięcy później został wyzwolony. Nie było łatwo dostać się na teren okupowany. Niełatwo i niebezpiecznie, ale nasi wolontariusze Serhij Tarasenko i Igor Czorny z pełnym zaangażowaniem i poświęceniem przerzucali na teren okupowany rzeczy potrzebne ludziom. Jednego razu, gdy byliśmy tam z pomocą, powiedziałem, jak tylko was wyzwolą, przyjedziemy. 11 listopada Chersoń został wyzwolony przez ZSU, a my siedemnastego wieczorem byliśmy w mieście. Miasto było czarne, spalone, zrujnowane, a jednak radosne. W sklepach rosyjska czekolada, a na ulicach wiwatujący ludzie. Zaczęliśmy jeździć systematycznie, co miesiąc i nie tylko do Chersonia, ale i do wiosek blisko miasta: Oliwki, Poniatiwki, Tokariwki…Do usytuowanych dalej już nie jeździmy, bo są tak zniszczone, że prawie nie ma tam ludzi. Wszędzie, gdzie była okupacja, sytuacja jest dramatyczna. Gdy pojechaliśmy w zeszłym roku do wsi Zawody w obwodzie charkowskim, spotkaliśmy tam zaledwie 11 osób, a przed wojną mieszkało ponad 500. Wioska aż dziewięć razy w czasie walk przechodziła z rąk do rąk. Kamień na kamieniu tam nie pozostał. Ludzie sami rozminowywali swoje gospodarstwa. Wraz z Fundacją Orla Straż wyremontowaliśmy dziesięć domów, pod koniec sierpnia (2023) doprowadzono ponownie prąd. Można powiedzieć, że życie tam zaczęło się odradzać.
E.G. : W Chersoniu otworzyliście kuchnię, aby, jak w modlitwie, chleba naszego powszedniego ludziom nie zabrakło.
O. M.R. OP: Właśnie tak.Chcieliśmy tam zostać i pomagać, jakoś konkretnie, sensownie, w sposób skoordynowany, żeby nie od przypadku do przypadku i narodził sie pomysł kuchni, żeby gotować i codziennie ludzi karmić.
E.G.: Idea wspaniała. Ludzie muszą jeść, żeby żyć, walczyć, ale to ogromne koszty. Skąd na to wzięliście pieniądze?
O.M.R. OP: Pomógł papieski jałmużnik Kardynał Konrad Krajewski. Gościł u nas na Wigilii w 2022 roku. Widział potrzeby i gdy poprosiliśmy, nie odmówił. Otrzymaliśmy połowę środków potrzebnych na otwarcie kuchni i jeszcze z takim pięknym ewangelicznym przesłaniem. Ze słowem o Jezusie, który nie mówił ludziom: Przyjdźcie do mnie jutro. On pomagał dzisiaj, bo jutro jest niepewne, a wczoraj to już historia. Liczy się dziś. Mierzymy się z tym, co jest dzisiaj. I dlatego ojciec ma te pieniądze już dziś – tak powiedział. I mogliśmy ruszyć ze stołówką. Kuchnia cały czas działa, papieski jałmużnik o nas pamięta, pomagają darczyńcy, przyjaciele i oczywiście nasi wolontariusze.
E. G.: Jak to wygląda w liczbach? Pytam ze świadomością wielkiej skali pomocy, jakiej udzielacie.
O.M.R. OP: W ciągu półtora roku wydaliśmy ponad 220 tysięcy obiadów, to jest pięćset, a czasami siedemset posiłków dziennie. Nasza kuchnia łączy funkcję jadłodajni, więc ludzie mogą tu godnie, przy stole, we wspólnocie z innymi zjeść ciepły obiad. Wydajemy też paczki żywnościowe, i też liczby idą w tysiące. W kwietniu tego roku otworzyliśmy piekarnię i już wydaliśmy ludziom 20 tysięcy bochenków chleba. Z Polski otrzymujemy bardzo duże wsparcie i dużą pomoc. Mamy wielu przyjaciół, darczyńców, szczególnie duże wsparcie otrzymaliśmy od pana Ambasadora Bartosza Cichockiego, pani Moniki Kapa-Cichockiej i pana Konsula Jacka Gocłowskiego. Ambasada bardzo nas wspiera.
E.G.: Jakie obecnie są wasze priorytety?
O.M.R.OP: Przewożenie osób chorób i starszych. Nasz przyjaciel pan Zygmunt Skołożyński (Neon-Efekt Polska) kupił karetkę, my kupujemy paliwo, opłacamy kierowcę i ewakuujemy osoby o ograniczonej mobilności. Poza tym: kuchnia, piekarnia, pralnia, paczki. No i woda. Woda dostarczana jest przez nas tam, gdzie ludzie są jej pozbawieni. Rosjanie zrzucają jakieś drony, które wszystko zapalają, a nie ma czym gasić. Wszystko płonie, a wody nie ma. Zawozimy tam gaśnice, potrzebne też są pompy i wozy strażackie. Dla nas priorytetem jest dostarczanie rzeczy pierwszej potrzeby osobom starszym, przesiedleńcom, osobom z niepełnosprawnościami, samotnym matkom, rodzinom wojskowych. Do wsi Antoniwka w obwodzie chersońskim oraz Siewierska w obwodzie donieckim, gdzie od ponad dwóch lat nie ma prądu, zawieźliśmy węgiel, drewno na opał, generatory i piecyki. To też są priorytety. Gdy w czerwcu 2023 okupanci wysadzili zaporę w Nowej Kachowce, priorytetem stała się pomoc ludności kilkudziesięciu zatopionych wsi. Ludzie potrzebowali wszystkiego:ubrań, leków, wody pitnej, żywności. Każdego dnia zawoziliśmy tysiąc posiłków do zatopionych wsi. Dzięki pomocy Agencji Rezerw Strategicznych dostarczyliśmy łóżka (około 3 tys.), kołdry, sprzęt AGD: lodówki, pralki. Woda była też bardzo blisko naszej kuchni w Chersoniu.
E.G.: Jaka jest ludność tam, w wioskach, które były pod okupacją, a do których jeździcie z pomocą?
O.M.R OP.: Ludność jest proukraińska, ale tam rodziny są porozbijane, ktoś został, ktoś wyjechał do rosji, to jest trudna sytuacja. Opowiem taką historię: Nasz wolontariusz właśnie skończył pracę w wolontariacie i od następnego dnia miał pracować jako kucharz w naszej kuchni. Wrócił do domu, a tam pasierb trzydziestoletni i jego koledzy siedzą i śpiewają ruskie pieśni. I pasierb mówi do niego: Śpiewaj z nami. A on: Slava Ukraini. Pasierb rzucił się na niego z nożem, człowiek został ciężko ranny, ledwo z życiem uszedł. Przyjechało pogotowie, ktoś zawiadomił policję i młodego wsadzili do więzienia. A on, ten nasz człowiek, załamał się, chociaż to nie on zgłosił atak. Załamała go ta cała sytuacja. Tak, jakby to przez niego pasierb trafił do aresztu. Stracił już potem serce do wolontariatu. Dramat tej jednej rodziny pokazuje trudną sytuację wszystkich.
E.G.: Co ojciec powie o wolontariuszach?
O.M.R. OP: Na początku pełnoskalowej wojny mieliśmy 120 wolontariuszy, dziś mamy 20 w Chersoniu, około 30 w Fastowie, w innych miejscowościach też są. Jest wśród nich rotacja, wymiana, przyjeżdżają, wyjeżdżają, niektórzy zostają na długo. Jedno się nie zmienia – wolontariusze są naszą siłą. To oni pakują, przewożą, przenoszą tony pomocy humanitarnej, przygotowują posiłki, komunikują się z potrzebującymi… My przecież karmimy też żołnierzy, służby socjalne, porodówkę. Bez wolontariuszy nie dalibyśmy rady. Jeszcze jedna historia: Właśnie porodówka, przychodzi starsza pani, po pięćdziesiątce, mówi, że źle się czuje, jakieś niedogodności, bóle. Trzeba zbadać. Nic strasznego-mówi lekarz-ma pani bliźniaki. Urodziła dwóch chłopców i dała im imiona: Klim i Maks. Tyle biedy, a ludzi jeszcze stać na poczucie humoru
E.G. No właśnie. Widział ojciec tyle nieszczęścia, śmierci. Udzielaliście schronienia uciekinierom z Buczy, Borodzianki, Irpienia, Makarowa i innych miejscowości.
O.M.R. OP: Przybywali do nas z tych wszystkich miejscowości przerażeni, bezradni, z poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości i z pytaniem: Co z nami teraz będzie? Każdego dnia przyjmowaliśmy 100 rodzin, gdzieś trzeba było tych ludzi ulokować, nakarmić. Wielu po kilku dniach wyjeżdżało dalej, ale zjawiali się nowi. My, tu w Fastowie, też nie byliśmy bezpieczni, bo rosyjskie czołgi były 12 kilometrów od nas, ale do miasta nie weszły.
E.G.: Dlaczego pomagacie? Jesteście zakonem kaznodziejskim ukierowanym na modlitwę, ewangelizację, naukę. Dlaczego ojciec pomaga?
O.M.R. OP: Święty Dominik cenił, kochał książki, które w jego czasach były kosztowne, a jednak, kiedy przyszedł głód, wymienił je na jedzenie i oddał biednym. Nasz patron dominikanin św. Marcin de Porres zajmował się dobroczynnością, założył sierociniec w Limie, pielęgnował chorych, opiekował się dotkniętymi zarazą i biednymi. Działalność charytatywna jest bliska naszemu zakonowi. Już wcześniej pomagaliśmy. W 2004 roku kwestowałem w Polsce na Dom św. Marcina. A kiedy budynek został wyremontowany, otworzyliśmy w nim szkołę z obowiązkowym językiem angielskim i polskim, przedszkole, dom samotnej matki, centrum rehabilitacyjne…W 2022 przeformatowaliśmy się, zaczęliśmy przyjmować uciekinierów, wzmacniać ich. Jesteśmy narzędziem w ręku Boga. Dał nam talenty, żebyśmy je pomnażali, nie zakopywali w ziemi. Przede mną był tu ojciec Zygmunt Kozar OP -działacz społeczny i wielki filantrop i to jest moje dziedzictwo. Tak samo jak angielski wikary John Patrick Kenrick OP. Ojciec John Patrick Kenrick OP chciał, żeby tu była szkoła, zajęcia artystyczne, rehabilitacja dla dzieci i gabinet dentystyczny. On to napisał w liście w 1997 roku, a ja ten list znalazłem jakieś dwadzieścia lat później, chyba w 2016 roku. I czytam, jak ojciec John Patrick pisze, że jego marzeniem jest gabinet dentystyczny, a my właśnie wtedy gabinet otwieraliśmy. Oni nie przekazywali mi swoich dzieł, ja przecież nic nie wiedziałem o planach ojca Johna, a jednak nawet nie wiedząc o tym stałem się kontynuatorem tego dzieła. My realizujemy plan Boga.
E.G.: Czy jakieś zdarzenie z tych niespełna trzech lat od 2022 roku utkwiło ojcu w pamięci?
O.M.R. OP: Konstantiniwka, Święto Maryi Królowej , oktawa po Wniebowzięciu, wywozimy ludzi z okolicznych wsi. W jednym domu-babcia, matka i wnuk-nie planowali wyjeżdżać, a mieszkają tam, gdzie już nikt nie mieszka. Chłopak zbierał winogrona, w trakcie przylotu został raniony w stopę. Ludzie zawieźli go do punktu niezłomności. I tozadecydowało o ich ewakuacji, matka była nam bardzo wdzięczna. Inna sytuacja- wieś Nowy Jork – zostały tam już tylko dwie rodziny. Kobiety mówiły nam, że ruscy rozstrzeliwali wszystkich mężczyzn. Gdy wyjeżdżamy stamtąd, bardzo blisko naszego samochodu spada pocisk, a potem jeszcze jeden, ale my jesteśmy bezpieczni, żyjemy, jakby był rozpostarty nad nami parasol Bożej opieki.
E.G. Dziękuję ojcu za rozmowę.
O.M.R. OP: Szczęść Boże
Ewa GOCŁOWSKA
Foto Centrum św. Marcina Facebook