Tomasz Sikora, foto: Michał Święcicki
Tomasz Sikora-filozof, muzyk, kompozytor, realizator dźwięku, producent, zwolennik oraz promotor zbliżenia kultur i narodów, pomysłodawca i współtwórca Festiwalu Twórczej Współpracy WROCloveUKRAINA- platformy prezentacji polsko-ukraińskich projektów artystycznych, nagrodzony tytułem Kreatywny Wrocławia 2019, laureat Medalu 75-lecia Misji Jana Karskiego. Medal ten jest wyjątkowym wyróżnieniem przyznawanym tym, którzy kierują się w życiu, jak Jan Karski, tolerancją, szacunkiem i poczuciem wspólnoty z innymi ludźmi. Autor dźwięku do filmów fabularnych, dokumentalnych i animowanych. Nagrodzony Złotym Jantarem za dźwięk do filmu „Moja krew” Marcina Wrony z 2009 roku, a w 2022 roku Orłem, Polską Nagrodą Filmową przyznawaną przez Polską Akademię Filmową za dźwięk do filmu „Sonata” w reżyserii Bartosza Blaschke. Razem z wrocławskim zespołem KARBIDO od wielu lat współpracuje z ukraińskimi artystami, między inymi z Jurijem Andruchowyczem i Serhijem Żadanem. Od początku wojny wspiera Ukraińców w ich walce z wrogiem.
Ewa Gocłowska: Od wielu lat współpracuje Pan i przyjaźni się z ukraińskimi artystami, od początku wojny, tzn. od 2014 roku pomaga Pan Ukraińcom walczącym w obronie własnego kraju. Z czego wynika to zainteresowanie i zaangażowanie? Może to ukraińskie korzenie, krew przodków?
Tomasz Sikora: Nic takiego. Żadnych więzi rodzinnych. Kiedyś nawet szukałem, ale niczego nie znalazłem i tylko upewniłem się, że ukraińskich korzeni nie mam. Może jedynie takie związane z rodzicami babci, trochę humorystyczne. Otóż rodzice babci mieszkali koło Krakowa, na wsi, a właściwie to był przysiółek (kilka gospodarstw) i nazywał się…Ukraina. Moje związki z Ukrainą to czysty przypadek, albo przeznaczenie, jak ktoś woli.
W Ukrainie pierwszy raz byłem na początku lat dziewięćdziesiątych, to był chyba 1992 rok, jako młody chłopak, licealista, potem w ramach wymiany młodzieżowej razem z innymi Polakami, a także Niemcami pojechałem do Lwowa. To był czas, kiedy już interesowałem się muzyką i gdy zwiedzaliśmy Wyższą Szkołę Muzyczną we Lwowie, ogromne wrażenie zrobiły na mnie zgromadzone tam instrumenty muzyczne, stare, tradycyjne. Jeszcze dziś pamiętam.
E.G. Panie Tomaszu, jak wyglądały Pana kontakty z Ukrainą do 2014 roku? Wtedy nie były jeszcze obarczone doświadczeniami wojennymi.
T.S.: Ważną datą jest 2004 rok. Poznałem wtedy ludzi z zespołu Karbido, wtedy też Port Literacki (polski festiwal literacki organizowany od 1996 roku, początkowo pod nazwą Europejskie Spotkania Młodych Pisarzy) został przeniesiony z Legnicy do Wrocławia. Na ten festiwal, chyba w 2005 roku, przyjechali poeci z Ukrainy, my graliśmy na żywo, poeci czytali swoje wiersze. Nie spodziewaliśmy się, że powstanie z tego płyta. Wtedy poznałem Jurija Andruchowycza. Po nagraniu płyty pojawiła się propozycja wyjazdu do Charkowa, a jeszcze później zagrania na Festiwalu Brunona Schulza w Drohobyczu. Po tym koncercie nagraliśmy drugą płytę, potem trzecią. W sumie zebrało się ich pięć. Teraz mamy nowy program na podstawie książki Jurija „Radio Noc”. Jest to opowieść o człowieku, który został zmuszony do opuszczenia swojego kraju. Był muzykiem, pianistą, ale wskutek tortur nie może już grać, a właśnie muzyka stanowiła wartość w jego życiu. (Z tym programem 10 listopada wystąpimy we Lwowie). Nawiązaliśmy też współpracę z agencją artystyczną ArtPOLE z Kijowa, a właściwie z dwiema świetnymi organizatorkami: Olą Mychailiuk i Mirosławą Hanuszkiną. Właśnie dzięki Oli zaproszono mnie do projektu „Rozdilovi” Serhija Żadana. I to już był 2017 rok.
Tomasz Sikora i Ola Mychailiuk (foto: Tomasz Sikora FB)
E.G.: Kiedy pierwszy raz pojechał Pan z pomocą ?
T.S.: Tuż po Majdanie, aneksji Krymu i powstaniu separatystycznych „republik” angażowaliśmy się artystycznie na wschodzie Ukrainy, w 2015 zagraliśmy na przykład koncert z Andruchowyczem w Mariupolu, a agencja ArtPole realizowała różne projekty artystyczne w ukraińskich miastach blisko ówczesnej linii frontu Właśnie z tego powodu w 2019 roku pojechałem do Starobielska (od 2022 roku pod okupacją), razem z wolontariuszem z Ukrainy. Polacy mają jednoznaczne skojarzenia z tym miejscem- wiadomo, Zbrodnia Katyńska, ale on nie wiedział nic o pomordowanych polskich oficerach. Opowiedziałem mu, a on potem, już w okopach, wszystkim o tym opowiadał, tak bardzo był poruszony analogią zbrodni. Właśnie wtedy pierwszy raz pojechałem z pomocą, pod Bachmut. Wtedy zobaczyłem, co znaczy być na froncie. Wcześniej w 2017 roku kilka razy byłem też w Mariupolu. Nagrałem jedenaście godzin dźwięków miasta. Słychać tam też oczywiście ludzi, miasto, które żyje ze wszystkimi odgłosami. To jest bardzo dziwne uczucie, gdy się słucha miasta, którego już nie ma.
E.G.: Czy miał Pan w tamtym momencie jakiś pomysł na wykorzystanie tego materiału?
T.S.: Wtedy jeszcze nie. Ale kilka lat później, konkretnie w 2022 roku wykorzystałem te nagrania. Ola Mychailiuk zaprosiła do Kijowa (listopad, przerwy w dostawach prądu) mnie oraz Surena Voskanyana (Suren jest Ormianinem)- muzyka z Mariupola, który dwa miesiące przebywał w oblężonym mieście. Jakoś udało mu się stamtąd uciec. Opowiadał, że pił wodę z kałuży, w punkcie filtracyjnym chcieli mu na ciele wypalić literę Z. W Kijowie zrobiliśmy film o Mariupolu „Nikt nie jest wyspą. Projekt audiowizualny o ukraińskim południu-Krym, Chersoń, Mariupol.” Zdjęcia i filmy zrobiła Ola w latach 2016-2021. Pod koniec roku 2022 pokazaliśmy ten film w Kijowie w studiu Opera Aperta. Przyszło wielu ludzi, także z Mariupola. I szczególnie dla nich było to dojmujące przeżycie. (Film został pokazany w Dnieprze, Iwanofrankiwsku, Kłajpedzie, Gdyni, Gdańsku, Wrocławiu, Warszawie, w Kansas-USA-przyp. E.G.)
E.G.: I luty 2022 roku.
T.S.: Niedowierzanie i potrzeba ratowania ludzi, znajomych, przyjaciół: Jurij Andruchowycz w Iwano-Frankiwsku, Serhij Żadan w Charkowie. Oni oczywiście mówią: My tu musimy zostać. Moja pierwsza myśl w tamtej chwili była taka: Trzeba zorganizować koncert, zebrać pieniądze i przekazać ludziom z Ukrainy. Zagraliśmy, pieniądze zebraliśmy. Byliśmy w stałym kontakcie z dziewczynami z ArtPOLA i one nam mówiły, co trzeba kupić, co jest potrzebne ludziom ukrywającym się w piwnicach, metrze kijowskim. Wiadomo: artykuły spożywcze, higieniczne. Zorganizowaliśmy kilka samochodów z pomocą, raz nawet udało nam się wysłać dużego TIRA z humanitarką. Potem pomoc szła też do Irpienia. Bardzo w tę pomoc zaangażowali się Ukraińcy mieszkający we Wrocławiu.
Koncert w Drohobyczu (foto: Tomasz Sikora FB)
E.G.: Czy Pan też jeździ z pomocą?
T.S.: Pierwszy raz pojechałem, gdy dowiedziałem się, że mój przyjaciel Mark Tokar, to było zaraz na początku pełnoskalowej wojny, wstępuje do wojska. Prawdę mówiąc chciałem go jakoś od tego odwieść. Potem własnym samochodem pojechałem do Charkowa, bo trzeba było pomóc człowiekowi, przyjacielowi Żadana. Ola spotkała ludzi z huculskiej wioski Babyn i okazało się, że oni organizują pomoc dla sołtysa i kilku innych mieszkańców, którzy są w wojsku. Dołączyliśmy do nich. Obecnie zawozimy drony, to, o co proszą, swój samochód też oddałem wojsku. Wiem, że to nie jest dużo, ale jednak kilku osobom może bardzo pomóc i dlatego uważam, że warto . Od ponad roku jeździmy do żołnierzy, których znamy. I nie tylko drony i inne rzeczy materialne są dla nich ważne. Czekają też na rozmowy z nami. Za każdym razem poznaję nowych ludzi, grono znajomych i przyjaciół na froncie się powiększa. I mogę powiedzieć, że jest tam ekstremalnie niebezpiecznie. Takie wyjazdy to konkretna pomoc ludziom, ale też sytuacje, które prowokują do refleksji, np. taka: Problem z samochodem, warsztat w Zaporożu; mechanik, gdy się dowiedział , że jestem wolontariuszem, nie wziął pieniędzy za naprawę. Nie znał języka ukraińskiego, mówił po rosyjsku, ale był ukraińskim patriotą.
E.G.: Dlaczego Pan pomaga, organizuje zbiórki?
T.S.: Z przyjaźni. Ten kraj stał mi się bliski. Mam tu wielu przyjaciół, znajomych.
E.G.: Panie Tomaszu, zapytam Pana jako człowieka sztuki, muzyka: Jak odnosi się Pan do tych artystów, którzy koncertują w rosji, mówią, że nie ma potrzeby mieszania polityki z kulturą? W Kijowie w Teatrze Opery i Baletu nie wystawia się „Jeziora Łabędziego”, a na prestiżowych festiwalach w Wenecji i Toronto pokazuje się jakiś propagandowy rosyjski gniot.
T.S.: Gdy „Borysa Godunowa” odwołano w Warszawie, też były głosy niezadowolenia, na szczęście nieliczne. Czasami ktoś mi zarzuca, że reaguję emocjonalnie w takich sytuacjach, jak przed planowanymi w Warszawie i Wrocławiu koncertami muzyka jazzowego Avishai Cohena, który dzień wcześniej grał w rosji. A ja uważam, że reakcja emocjonalna nie wyklucza racjonalizmu. Tak zwane „wielkie dzieła rosyjskie” wpisują się w imperialny rosyjski dyskurs. Są wykorzystywane propagandowo, by tworzyć obraz mocarstwa, imperium, dla którego ewentualnie liczą się inne kraje imperialne. W „Wojnie i pokoju” Tołstoja nie ma Polaków, Ukraińców. Tołstoj ich nie widzi, ignoruje, tam są tylko rosjanie i Francuzi. Propaganda moskiewska jest tak perfidna i niebezpieczna, że ludzie nawet nie zauważają jej działania. Skala tej propagandy jest ogromna.
W Polsce koncerty Avishai Cohena zostały odwołane, także w Szwecji, ale jednak kilka koncertów zagrał. Obowiązkiem tych, którzy to rozumieją, jest tłumaczenie, że sztuka nie jest apolityczna, a teraz jest taki moment, że trzeba dokonywać wyborów.
E.G.:Dziękuję za rozmowę
Ewa Gocłowska